Pokoje dla dzieci

W środowy wieczór, w kościele w Miliczu odbywa się przyjęcie, na które każdy przynosi swoją zapiekankę i bywa, że wynik robi ogromne wrażenie. Kościół, przez który przelewały się tłumy, stał pośrodku ich dzielnicy i wielu wiernych, co niedziela i co środa, po prostu szło tam spacerkiem przecznicę albo dwie. Drzwi były otwarte osiemnaście godzin na dobę, a wielu gości było w tym czasie na wczasach w pobliskim Parku Krajobrazowym "Dolina Baryczy". Jedli razem z dziećmi w domku letniskowym "Gruszeczka" - http://domgruszeczka.pl/, metalowej przybudówce, przytulonej do bocznej ściany kaplicy. Na składanych stołach stały wszelkiego rodzaju potrawy przygotowane według domowych przepisów. Był kosz z białymi bułkami, wielki dozownik ze słodką herbatą i oczywiście mnóstwo wody w butelkach. Tego wieczoru spodziewano się jeszcze większego tłumu. Ludzie mieli nadzieję, że przyjdzie Jeannette. Uroczystość miała się odbyć jak należy. Kościół Pine Grove był zupełnie niezależny, nie miał najmniejszych związków z jakimkolwiek wyznaniem, co stanowiło źródło cichej dumy jego założyciela, pastora Denny'ego Otta. Kilkadziesiąt lat wcześniej zbudowali go baptyści, potem opustoszał, jak reszta Bowmore. Zanim nastał tu Ott, parafia składała się z kilku mocno poranionych duszyczek. Lata wewnętrznych konfliktów zdziesiątkowały wiernych. Ott oczyścił atmosferę, otworzył drzwi dla wszystkich, i wyszedł do ludzi. Nie zaakceptowano go od razu, przede wszystkim dlatego, że pochodził z Północy i mówił z takim czystym, wyraźnym akcentem. Spotkał dziewczynę z Bowmore na studiach biblijnych w Nebrasce i to ona zabrała go na Południe. Po serii niepowodzeń wylądował na stanowisku tymczasowego pastora drugiego kościoła baptystów. W istocie nie był baptystą, ale w okolicy brakowało młodych duchownych, więc kościół nie mógł sobie pozwolić na grymasy. Pół roku później wszyscy baptyści wyjechali i kościół zmienił nazwę. Pastor nosił brodę i często sprawował posługę we flanelowej koszuli i sportowych butach. Nie zabraniano nosić krawatów, ale krzywiono się na ich widok. W tym kościele każdy mógł znaleźć pokój i pociechę bez konieczności wkładania najlepszego niedzielnego ubrania. Pastor Ott pozbył się Biblii króla Jakuba i starych ksiąg z hymnami. Nie widział pożytku w żałobnych pieśniach pisanych przez prastarych pielgrzymów. Msze stały się luźniejsze, nowoczesne, z gitarami i pokazami slajdów. Wierzył - i nauczał - że bieda i niesprawiedliwość są ważniejszymi tematami społecznymi niż aborcja i prawa gejów, ale swoją politykę uprawiał ostrożnie. Gmina rosła i prosperowała, chociaż nie troszczył się o pieniądze. Przyjaciel z seminarium prowadził misję w Chicago i za jego pośrednictwem Ott otrzymał duży zapas używanej, ale bardzo przydatnej odzieży do kościelnej „szafy”. Zadręczał większe parafie w Hattiesburgu i Jackson, ale dzięki ich datkom utrzymywał w sali wspólnoty dobrze zaopatrzony bank żywności. Zanudzał spółki farmaceutyczne, żeby dawały mu resztki serii leków - i tak kościelna „apteka” była pełna lekarstw spod lady.

Denny Ott uważał całe Bowmore za swoją placówkę i nikt nie był tu głodny, bezdomny albo chory, jeśli tylko Ott mógł temu zapobiec. Bez końca służył ludziom i opiekował się nimi. Poprowadził szesnaście pogrzebów osób zabitych przez Krane Chemical, spółkę, której nie znosił tak mocno, że nieustannie modlił się o wybaczenie. Nie żywił nienawiści do anonimowych właścicieli Krane, to naraziłoby na szwank jego wiarę. Ale na pewno nienawidził samej korporacji. Czy to grzech nienawidzić korporacji? Ta burzliwa polemika codziennie rozdzierała mu serce, więc żeby się zabezpieczyć, nie ustawał w modłach. Cała szesnastka została pochowana na małym cmentarzu za kościołem. W ciepłe dni kosił trawę wokół nagrobków, a kiedy było zimno, malował na biało parkan, który chronił cmentarz przed dzikimi zwierzętami. Chociaż tego nie planował, jego kościół stał się ogniskiem skierowanej przeciwko działalności Krane w hrabstwie Cary. Prawie wszyscy wierni byli dotknięci chorobą albo śmiercią kogoś, kogo spółka skrzywdziła. Starsza siostra jego żony chodziła do szkoły średniej w Bowmore razem z Mary Grace Shelby. Pastor Ott i Paytonowie byli sobie bardzo bliscy. W gabinecie pastora, przy zamkniętych drzwiach, któreś z Paytonów często udzielało porad prawnych przez telefon. Dziesiątki zeznań zostały zebrane w sali wspólnoty wypełnionej po brzegi prawnikami z wielkich miast. Ott nie znosił prawników na usługach korporacji prawie równie mocno, jak samych korporacji. Mary Grace często telefonowała do pastora Otta podczas procesu i zawsze go przestrzegała, żeby nie ulegał optymizmowi. Nie ulegał. Ale kiedy zadzwoniła przed dwoma godzinami z oszałamiającą nowiną, chwycił żonę i zaczął tańczyć po całym domu, pohukując i śmiejąc się w głos. Krane zostało przygwożdżone, upokorzone, wystawione na widok publiczny, ukarane. Nareszcie. Kiedy witał swoją trzódkę, zobaczył, jak wchodzi Jeannette z przyrodnią siostrą Bette i resztą przyjaciół. Natychmiast otoczyli ją bliscy, którzy chcieli dzielić z nią tę wielką chwilę i pocieszyć cichym słowem. Posadzili ją z tyłu sali, przy starym pianinie i stanęli w kolejce, żeby się przywitać. Parę razy zdobyła się na uśmiech i nawet podziękowała, ale wyglądała bardzo mizernie. Rondle stygły z minuty na minutę, sala była pełna, więc pastor Ott wreszcie przywołał wszystkich do porządku i rozpoczął napuszoną modlitwę dziękczynną. Zakończył ją teatralnie i powiedział: - Jedzmy. Jak zwykle dzieci i starcy ustawili się pierwsi. Podano kolację. Ott poszedł na tył sali i usiadł przy Jeannette. - Chciałabym pójść na cmentarz - wyszeptała do pastora. Wyprowadził ją bocznymi drzwiami na wąską żwirowaną dróżkę, która wiodła po pochyłości za kościołem do odległego o trzydzieści metrów małego cmentarza. Szli powoli w ciemności, milczeli. Ott otworzył drewnianą furtkę, weszli na ładny, porządnie wysprzątany teren z małymi nagrobkami. Nie było tu pomników, krypt, krzykliwych hołdów dla wielkich. W czwartym rzędzie, po prawej stronie, Jeannette uklękła między dwoma grobami. W jednym leżał Chad - dziecko, które przeżyło tylko sześć lat, zanim zadusiły je guzy. W drugim spoczywały szczątki Pete'a. Był mężem Jeannette przez osiem lat. Ojciec i syn spoczywali obok siebie na wieki. Odwiedzała ich co najmniej raz w tygodniu i nigdy nie omieszkała wyrazić życzenia, żeby do nich dołączyć. Pogłaskała oba nagrobki jednocześnie.

Tak, wiem, romantyczne. Bardzo romantyczne… Odwróciłam twarz w jego stronę. Uśmiechał się. Nie jakoś tak… Nie wiem. Chyba tym swoim mądrym uśmiechem. Tym uśmiechem, który zawsze powodował u mnie spokój. Uśmiech – "Wszystko będzie dobrze". Uśmiechnęłam się do niego. A on pogładził mnie kilka razy po głowie. Potem po policzku. A potem dotknął ust. Nie pocałowałam. Wiedziałam, że to nie to. On raczej chciał… nie chciał bym się odezwała. Nie chciał, bo właśnie nabierał powietrza przed tym, co miał powiedzieć. Patrzył głęboko w moje oczy i chciał to powiedzieć. Nie pozwoliłam. Dotknęłam palcem jego ust nakazując ciszę. Zdziwił się, ale po chwili uśmiechnął szerzej. Uśmiechnął z wyraźną ulgą. Zobaczyłam, że mu ulżyło. śe jakby ma połowę za sobą. Takie porozumienie między nami. Kiwnęłam głową, że wiem.

Tak, uśmiechaliśmy się razem. Uśmiechaliśmy się, bo mnie zdradził, bo ja wiedziałam, że mnie zdradził, bo on wiedział, że ja już wiedziałam, że mnie zdradził.

To było nierealne. Jakby poza mną. Jeszcze raz przeczesałam mu włosy dłonią. Potem powąchałam kark. Potem włożyłam mu rękę pod koszulkę, bo lubiłam poczuł lepkość jego potu. Chciał protestować meble dla dzieci, ale uśmiechnęłam się szerzej. Więc i on się uśmiechnął. Potem jego dłoń położyłam sobie na piersi i zacisnęłam. Tak jak najbardziej lubię. No a potem wyszłam. Nie wstał za mną. Nic nie powiedział. Nie domknęłam drzwi. Tak jakby mnie tu nie było. Zakończyło się zupełnie bez niczego. Bez awantury. Bez płaczu. Bez krzyku. Tak się, kurwa, zakończyło.

3 Meble dla dzieci we Wrocławiu

Trzasnęłam drzwiami. To był przypadek. Przeciąg. Trzasnęłam, a potem się rozpłakałam. Rozpłakałam się bezgłośnie. Po co ktokolwiek miał słyszeć. Szłam i łzy ciekły mi po twarzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Potem nagle błysnęło mi w głowie, że on wybiegnie. śe wybiegnie za mną… Więc zwolniłam. Chciałam dać mu czas. Niech mnie złapie przed windą. Tak zaklinałam w głowie. Niech złapie. Ale nie złapał. Winda przyjechała, a on nie złapał. Otworzyłam drzwi. I tak stałam. Płacząc i nasłuchując. Nie wiem, jak długo. Ale chyba za długo, bo coś kazało mi puścić drzwi i pójść schodami. Takie dziecinne odwlekanie końca. Tak, jakby to była zabawa. śe bawimy się tylko w budynku. Za budynkiem nie wolno, więc muszę grać na czas. Ale on nie wybiegł za mną. Nie zatrzymał mnie. Przystawałam na każdym piętrze. Słuchałam. Rozpoznaję jego kroki. Nie wybiegł. Nic nie zrobił. Do samego końca. Do samego parteru nic nie zrobił. Wiec musiałam wyjść.

To znaczy nie śmiałam się. Uśmiechałam. Przeprosiłam, że im przeszkadzam. śe tak wystraszyłam. Przedstawiłam się jej. Podałam rękę. A potem powiedziałam, że chcę wziąć kilka rzeczy. Tylko kilka. Ona wtedy spojrzała na niego. Taka niepewna. Spłoszona. A on… a on powiedział, że oczywiście. śe pomoże. I zaproponował coś do picia. Był taki sztucznie miły. Na nią prawie nie patrzył. Jakby się wstydził. Udawał przede mną kogoś, kogo chyba udawał przed nią. Kiedy postawił na stole kawy jakoś tak nieporadnie na nią spojrzał. Ona wyczuła w tym zupełnie coś innego i chciała go pocałować. To znaczy pocałowała, ale powietrze, bo on się odwrócił. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, a ona pocałowała powietrze. Taki obrazek. Bardzo śmieszny obrazek. Każdy na moim miejscu zacząłby się śmiać. Tak, zaczęłam. Zaczęłam się śmiać. Głośno śmiać. (zaczyna się śmiać) A oni patrzyli, jak ja się śmieję. Ona zażenowana. (śmiech) Bo wiedziała dlaczego. (śmiech) A on z wbitym we mnie wzrokiem! (śmiech) Bo myślał, że ja z czego innego! śmiech Z zupełnie czego innego! (śmiech) Wtedy mnie uderzył. Mocno. Chyba z całej siły. Poczułam takie pieczenie, że… W pierwszej chwili chciałam się rozpłakać, ale potem się uśmiechnęłam. Szeroko się uśmiechnęłam. Przeszło mi przez myśl, że nie powinnam, ale pół 4 sekundy później moja ręka uderzyła w jego policzek. Nie spodziewał się. Chciał coś powiedzieć. Ale ja kiwnęłam przecząco głową. W milczeniu opuściłam kuchnię, spakowałam kilka rzeczy i wyszłam.