Podróże małe i duże z profesjonalnym biurem

Kyle przewiózł swoje graty do wolnego pokoju w mieszkaniu w SoHo należącym do Charlesa i Charlesa, dwóch absolwentów wydziału prawa Yale, którzy skończyli studia rok wcześniej i teraz pracowali w różnych biurach podróży. Jeden był na etacie w znanej firmie zatrudniającej tysiące pracowników, a drugi w malutkim biurze o nazwie Arko-Travel http://www.arko-travel.pl/. Grali w lacrosse w drużynie Uniwersytetu Hopkinsa i prawdopodobnie byli partnerami, chociaż utrzymywali to w tajemnicy, w każdym razie w Yale. Kyle’a nie interesowały ich relacje. Potrzebował na jakiś czas miejsca do spania i przechowania rzeczy. Chciał, żeby Bennie nie dotarł do jego lokum, jeśli to możliwe. Charlesowie zaproponowali, że odstąpią pokój za darmo, ale Kyle upierał się, że będzie im płacił dwieście dolarów tygodniowo. Mieszkanie idealnie nadawało się do nauki, bo Charlesowie rzadko w nim przebywali. Obaj tyrali po sto godzin na tydzień.

Operacja Benniego okazała się niewypałem, a koszty objęły sześciomiesięczny czynsz po pięć dwieście na miesiąc za apartament 6D w „rzeźni”, kosztowną „dekorację” 5D pod nim, plus cztery sto miesięcznie przez rok za apartament przy Beekman Street. Bennie się wściekł, ale nie wpadł w panikę. Straty finansowe nie były najważniejsze. Zaniepokoiło go co innego - to, że tego nie przewidział. Przez ostatnie cztery miesiące Kyle robił niewiele, by ich zaskoczyć. Inwigilacja wydawała się dziecinnie prosta. Wyjazd do Pittsburgha w lutym został błyskawicznie rozpracowany. Ale teraz Kyle był w mieście, a tu śledzenie go stało się trudniejsze. Cywilna osoba zazwyczaj jest łatwym obiektem obserwacji, bo działa schematycznie i bardzo przewidywalnie. Ale czy tak samo będzie z Kyle’em? Czy chłopak coś wiedział albo podejrzewał? Bennie lizał rany przez godzinę, potem zaczął planować następny krok - trzeba zebrać informacje o Charlesie i Charlesie i szybko zbadać ich mieszkanie.

Ponieważ czwórka jego rodzeństwa nie potrafiła podjąć nawet najbardziej podstawowych decyzji jakim miał być kraj docelowy na planowaną wycieczkę, to zdecydowaliśmy się, że niech kostka zdecyduje. Pilnował inwestycji, spotykał się z adwokatami, załatwiał trudne sprawy, radził sobie z dziennikarzami, gdy to było konieczne, i niechętnie interweniował, kiedy ktoś z grona bratanic, bratanków, siostrzenic i siostrzeńców wpadał w tarapaty. Jego własny syn zginął, latając na lotni. Była to jego druga interwencja w sprawie Baxtera i ta miała być ostatnia. Za pierwszym razem, przed dwoma laty, wyprawił chłopaka na ranczo w Montanie, gdzie ustatkował się, jeździł konno, nawiązał nowe przyjaźnie, wiele zrozumiał. Pozostawał trzeźwy raptem dwa tygodnie, po czym powrócił do Hollywood i znów próbował zostać gwiazdą filmową, chociaż nie miał na to absolutnie żadnych, nawet najmniejszych szans. Walter przyjął pewną zasadę: ograniczał się do finansowania dwóch terapii odwykowych. Po tych próbach winowajca mógł się zabić na własne życzenie, jego to przestawało obchodzić. Baxter spał już z dziewięć godzin, gdy stryj Wally zaczął potrząsać jego nogą. Robił to na tyle mocno i uporczywie, że w końcu zbudził bratanka z pijackiego snu. Widok trzech obcych mężczyzn przestraszył Baxtera. Odsunął się od nich w drugi koniec łóżka; po chwili rozpoznał Wally’ego. Stryj stracił trochę włosów, przybyło mu parę kilogramów. Jak dawno się nie widzieli? Rodzina właściwie nigdy się nie spotykała, wszyscy starali się unikać siebie nawzajem, jak mogli. Baxter przetarł powieki i pomasował skronie. Piekielny ból rozsadzał mu czaszkę. Chłopak spojrzał na stryja, potem na dwóch nieznajomych.

Atak mdłości uderzył jak piorun. Baxter zerwał się z łóżka, zrzucił marynarkę i zataczając się, pognał do łazienki. Wymiotował głośno i długo, z małymi przerwami na serie przekleństw. Umył twarz, spojrzał w lustro na opuchnięte, zaczerwienione oczy i przyznał, że przydałoby mu się kilka dni trzeźwości. Ale nie potrafił sobie wyobrazić całego życia bez alkoholu i narkotyków. Fundusz powierniczy utworzył jego pradziad. W tamtej epoce, zanim pojawiły się prywatne odrzutowce, luksusowe jachty, kokaina i niezliczone inne sposoby na zrujnowanie rodzinnego majątku, było rzeczą roztropną zabezpieczyć pieniądze dla przyszłych pokoleń. Ale już dziadek Baxtera wynajął prawników i zmienił zasady funduszu tak, że rada powiernicza mogła korzystać z ograniczonego prawa do podejmowania decyzji. Baxter otrzymywał co miesiąc pewną sumę, która pozwalała całkiem dobrze żyć bez pracy. Ale wypłaty dużych pieniędzy można było zatrzymać, tak jak zakręca się wodę w kranie, a stryj Wally dysponował nimi żelazną ręką. Jeśli powiedział, że pójdziesz na leczenie, oznaczało to, że na pewno wkrótce zostaniesz poddany kuracji odwykowej. Baxter stał w drzwiach łazienki, oparty o framugę, i patrzył na gości. Żaden z nich nawet się nie poruszył. Baxter spojrzał na specjalistę stojącego najbliżej.

Nasza trwałość napisów

Kurs przygotowawczy do egzaminu adwokackiego odbywał się na terenie Uniwersytetu Fordham przy Sześćdziesiątej Drugiej ulicy, w ogromnej sali wykładowej pełnej podenerwowanych absolwentów prawa. Od dziewiątej trzydzieści do trzynastej trzydzieści, przez siedem dni w tygodniu profesorowie różnych specjalności omawiali niuanse prawa konstytucyjnego, prawa spółek, prawa karnego, prawa rzeczowego, zawiłości postępowania dowodowego, kontrakty i wiele innych tematów. W zasadzie wszyscy obecni w sali znali już ten materiał i nie mieli problemów z jego zrozumieniem. Ale ilość tematów była przytłaczająca. Trzy lata intensywnych studiów prowadziły do koszmarnego egzaminu, który trwał dwa dni, łącznie szesnaście godzin. Trzydzieści procent tych, co przystępowali do niego po raz pierwszy, oblewało, dlatego mało kto się zastanawiał, czy jest sens wydawać trzy tysiące dolców na kurs przygotowawczy. Mag-Service zwróciła te pieniądze Kyle’owi i innym swoim nowym pracownikom. Gdy Kyle po raz pierwszy wszedł do sali Fordham, wyczuł panujące tu napięcie. Tak było przez cały kurs. W trzecim dniu siedział z grupą kolegów z Yale i wkrótce stworzyli zespół do repetycji. Spotykali się każdego popołudnia i często pracowali aż do nocy. Przez trzy lata studiów bali się tego dnia, gdy będą musieli znów odwiedzić mroczny świat podatków federalnych lub znosić nudę jednolitego kodeksu handlowego. Ale ten dzień nadchodził wielkimi krokami. Przygotowania do egzaminu wysysały z nich siły. drukarnia Mag-Service postępowała rutynowo - wybaczała niepowodzenie przy pierwszym podejściu, przy drugim już nie. Dwa niepomyślne wyniki i wypadałeś z gry. Kilka bezwzględnych kancelarii stosowało zasadę tylko jednej próby, istniała też garstka bardziej rozsądnych - skłonni byli darować dwie wpadki, jeśli kandydat wydawał się obiecujący pod innymi względami. Mimo wszystko lęk przed porażką często nie pozwalał zasnąć.

Kyle chodził teraz na spacery po mieście o różnych porach dnia, by przerwać monotonię długich godzin nauki i odświeżyć umysł. Spacery były pouczające, a czasami fascynujące. Poznawał ulice, przejścia podziemne, sieć autobusową, zwyczaje przechodniów. Wiedział już, które kawiarnie są otwarte przez całą noc i które piekarnie mają ciepłe bagietki o piątej rano. Znalazł wspaniałą starą księgarnię w Village i wrócił do swojej pasji czytania powieści szpiegowskich. Po trzech tygodniach znalazł w końcu odpowiednie mieszkanie. Pewnego ranka, o świcie, siedział przy oknie kawiarni przy Siódmej Alei w Chelsea, popijając podwójne cappuccino i czytając „Timesa”, gdy nagle zobaczył, jak dwaj mężczyźni z firmy transportowej usiłują przecisnąć kanapę przez drzwi obok. Bardzo się złościli. W końcu wrzucili mebel na tył furgonetki i zniknęli. Po paru minutach znów się pojawili z wielkim skórzanym fotelem, który podzielił los kanapy. Mężczyźni spieszyli się i ta przeprowadzka najwyraźniej wcale ich nie cieszyła. Drzwi sąsiadowały ze sklepem ze zdrową żywnością, dwa piętra wyżej wisiała tablica, że mieszkanie jest do wynajęcia. Kyle szybko przeszedł na drugą stronę ulicy, zatrzymał jednego z mężczyzn, po czym ruszył z nim na górę, żeby obejrzeć lokal. Było to jedno z czterech mieszkań na drugim piętrze. Trzy małe pokoje i wąska kuchnia. Kyle dowiedział się, że facet, Steve, ma jeszcze ważną umowę najmu, ale musi natychmiast wyjechać z miasta. Zgodzili się na podnajem na osiem miesięcy po dwa tysiące pięćset dolarów za miesiąc. Po południu znów się spotkali w mieszkaniu, podpisali papiery i Kyle dostał klucze.

Podziękował Charlesom, załadował swoje rzeczy do jeepa i pojechał do lepszej dzielnicy; po dwudziestu minutach jazdy dotarł do rogu Siódmej i Zachodniej Dwudziestej Szóstej. Najpierw kupił na pchlim targu skromne meble - wysłużone łóżko i nocny stolik. Potem telewizor z płaskim pięćdziesięciocalowym ekranem. Nie zamierzał inwestować w umeblowanie i odnowienie mieszkania. Wątpił, czy zatrzyma się w tej klitce na dłużej niż osiem miesięcy, i nie potrafił sobie wyobrazić, że chciałby przyjmować tutaj gości. To odpowiednie miejsce na początek, potem znajdzie coś lepszego. Przed wyjazdem do Wirginii Zachodniej starannie pozakładał pułapki. Przygotował kilka dziesięciocentymetrowych kawałków brązowej nici i poprzyklejał je od spodu do trzech wewnętrznych par drzwi i futryn. Kiedy stał i spoglądał w dół, upewnił się, że nici były prawie niewidoczne na tle bejcy pokrywającej dębowe drewno. Gdyby ktokolwiek wszedł, zerwałby nitki. Wzdłuż jednej ze ścian salonu ułożył sterty podręczników, notesów, teczek z różnymi papierami, w zasadzie rzeczy bezużytecznych, z którymi nie był jeszcze gotów się rozstać. Porozkładał wszystko na chybił trafił, ale potem sfotografował całość aparatem cyfrowym. Każdy, kto by to przeglądał, byle jak rzucałby rzeczy z powrotem na stos, a wtedy Kyle wiedziałby, że miał gościa. Poinformował swoją nową sąsiadkę, starszą panią z Tajlandii, że wyjeżdża na cztery dni i nie spodziewa się żadnych wizyt. Jeśli kobieta coś podejrzanego usłyszy, niech wezwie gliniarzy. Tajka zgodziła się, ale Kyle wątpił, czy zrozumiała chociaż jedno słowo. Były to elementarne sposoby kontrwywiadowcze, ale w powieściach szpiegowskich sprawdzały się znakomicie.