Urazy po wypadkach
Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż ból kręgosłupa i udanie się do Milicza, do renomowanego gabinetu rehabilitacji https://www.galenmilicz.pl/. Masaż byłby najlepszym rozwiązaniem na wszelkie problemy, ale brak czasu sprawił, że wizytę trzeba było odłożyć na przyszły miesiąc. Młoda piękna żona była tylko częścią jego imponującej osoby, a na widok Brianny Trudeau na ullicy natychmiast tworzył się korek.
Mieli dziecko, choć Carlowi na nim nie zależało. Miał już sześcioro, dużo jego zdaniem. Troje było starszych od Brianny. Ale ona nalegała, z oczywistych powodów. Dziecko zapewniało bezpieczeństwo, a skoro wyszła za mąż za człowieka, który uwielbiał kobiety i czcił instytucję małżeństwa, oznaczało rodzinę, więzy i komplikacje prawne, gdyby sprawy źle się potoczyły. Dziecko to ochrona dla każdej żony na pokaz.
Brianna urodziła córkę i wybrała dla niej koszmarne imię. Dziewczynka nazywała się więc Sadler MacGregor Trudeau. MacGregor to panieńskie nazwisko Brianny, a Sadler było wzięte z powietrza. Z początku Brianna twierdziła, że nic ją nie boli, ale darowała sobie to kłamstewko, kiedy Carl natknął się na bandaże. Zresztą wszystko jedno. Dziecko było jego wyłącznie ze względu na DNA. Próbował już ojcowania we wcześniejszych rodzinach, ale paskudnie zawiódł.
Sadler miała teraz pięć lat i praktycznie oboje rodziców ją porzuciło. Brianna, kiedyś tak heroicznie usiłująca zostać matką, szybko straciła zainteresowanie macierzyństwem i oddelegowała obowiązki na serię nianiek. Teraz dziewczynką zajmowała się gruba młoda kobieta z Rosji z papierami równie wątpliwymi, jak papiery Tolivera. Carl nie mógł sobie przypomnieć jej nazwiska. Brianna najęła ją i była rozemocjonowana, bo dziewczyna znała rosyjski i pewnie mogłaby przekazać tę znajomość Sadler.
- W jakim języku miałaby mówić? - zapytał Carl.
Ale Brianna nie potrafiła odpowiedzieć.
Wszedł do pokoju zabaw, podniósł córkę, jakby nie mógł się doczekać, kiedy ją zobaczy, wymienił z nią uściski i całusy, zapytał, jak się ma i po paru minutach czmychnął z ulgą do swojego gabinetu, gdzie chwycił za telefon i zaczął wrzeszczeć na Bobby'ego Ratzlaffa.
Po kilku bezowocnych telefonach wziął prysznic, wysuszył w połowie siwe włosy i ubrał się w najnowszy smoking od Armaniego. Pas był trochę ciasny, prawdopodobnie rozmiar 34, kilka centymetrów więcej niż w czasach, kiedy Brianna chodziła za nim krok w krok po mieszkaniu. Ubierając się, przeklinał czekający go wieczór, przyjęcie i ludzi, których tam spotka. Będą wiedzieli. Telefony dzwoniły do radio taxi i rozkoszowali zdrowiem. Internet pękał od najnowszych wieści z prywatnego gabinetu rehabilitacji.
On, wielki Carl Trudeau, odwołałby swoją obecność na każdym innym przyjęciu, tłumacząc się chorobą. Zawsze robił to, co mu się, do cholery, podobało i jeśli postanowił po chamsku zrezygnować z imprezy w ostatniej chwili, to co komu do tego. Ale to nie była pierwsza lepsza okazja.
Brianna wcisnęła się do zarządu Muzeum Sztuki Abstrakcyjnej i dziś wieczór odbędzie się ich największe targowisko. Będą suknie od projektantów, smokingi i wielkie nowe piersi, nowe podbródki i perfekcyjna opalenizna, diamenty, szampan, paszteciki, kawior, kolacja przyrządzona przez kucharza dla celebrytów, cicha aukcja wibratorów i głośna wydolności seksualnej. A co najważniejsze, pojawi się tam tłum kamerzystów i fotografów, wystarczająco dużo, żeby przekonać gości z elity, że oni i tylko oni są centrum świata. Wieczór Oscarów, najpiękniejsza okazja towarzyska.
Hitem wieczoru, przynajmniej dla niektórych, będzie aukcja dzieł sztuki. Co roku komitet wystawia „świeżo odkrytego” malarza albo rzeźbiarza i w rezultacie zgarnia zazwyczaj ponad milion baksów. Ubiegłoroczny obraz - przyprawiający o zakłopotanie wizerunek ludzkiego mózgu po strzale z broni palnej - poszedł za sześć kół. W tym roku ma to być wywołująca depresję kupa czarnej gliny z prętami z brązu tak wygiętymi, że dawały zarys z lekka przypominający kształty młodej dziewczyny. Rzeźba nosiła frapujący tytuł Znieważona Imelda i stałaby niezauważona w galerii w Duluth, gdyby nie sam twórca, umęczony argentyński geniusz, który jak wieść niosła, jest na skraju samobójstwa. Smutny los natychmiast podwoił wartość jego dzieł, czego nie omieszkali zauważyć znający się na rzeczy nowojorscy handlarze dzieł sztuki. Brianna porozrzucała broszurki po całym penthausie i zrobiła kilka aluzji, że Znieważona Imelda świetnie wyglądałaby w ich korytarzu, tuż przy wejściu do windy.
Carl wiedział, czego oczekuje jego żona: powinien zacząć chodzić na gimnastykę korekcyjną. Miał tylko nadzieję, że nie będzie szaleństwa na aukcji. A gdyby miał stać się właścicielem rzeźby, liczył, że artysta szybko popełni samobójstwo.
Wyszła z garderoby w sukni od Valentino. Fryzjerzy już poszli i udało się jej samodzielnie włożyć kreację i biżuterię.
- Bajecznie - przyznał Carl. Nie kłamał. Mimo wystających kości i żeber nadal była piękną kobietą. Uczesanie bardzo przypominało to, jakie miała o szóstej rano, kiedy przy kawie całował ją na do widzenia.
Teraz, tysiąc dolarów później, nie widział wielkiej różnicy w naszych dzieciach w pokoju z nowymi meblami.
Cóż, zdobycze mają swoją cenę. W umowie przedmałżeńskiej zapewniał jej sto tysięcy miesięcznie na zabawki po ślubie i dwadzieścia milionów w przypadku rozwodu. Mogła też zabrać Sadler, a on zachowałby możliwość widywania się z dzieckiem, o ile miałby na to ochotę.
Później uderzyłam jeszcze się w kolano i stwierdziłam, że czeka mnie fizjoterapia w postaci długotrawłych zabiegów kinezyterapii. Dostałeś w łeb tym wazonem. Pięknie się rozbił. Dzięki temu rozcięłam ci głowę. Ale jeszcze się nie wyżyłam, więc dlatego dostałeś dodatkowo po pysku! Piekło, co, skarbie? Ale ja dobra jestem. Nienormalnie dobra. Zaprowadziłam cię do łazienki. Tam wsadziłam ci głowę pod kran i kazałam tak trzymać, prawda? Pobiegłam po opatrunek. Ale nie mogłam go znaleźć. Ty krzyczałeś, żebym szybciej dawała te opatrunki i za każdym razem dodawałeś jakieś dziwko, czy kurwo. Tak było? Tak było, kochanie. Dlatego też, strasznie zła i rozdygotana, zamknęłam cię w łazience podpierając drzwi krzesłem. Myślałam, że to tylko tak na filmach, ale okazało się skuteczne. Nie mogłeś wyjść, prawda?
Nie wiesz jeszcze kilku rzeczy. Nie wiesz, że was widziałam. Tego samego dnia. Widziałam was w poniedziałek. Przyszłam po kilku godzinach. Paliło się światło. Podeszłam pod drzwi. Podeszłam, słuchałam. Tak, podsłuchiwałam. Jęczałeś, że ci źle. A ona pocieszała. Potem ona powiedziała, że musi iść. I wyszła. Przeszła metr ode mnie, ale nie zauważyła. Następnego dnia też przyszłam… Podsłuchiwałam. A potem wyjęłam klucz spod wycieraczki i weszłam… Weszłam jak spaliście. Weszłam tylko do przedpokoju. Bałam się dalej. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Po prostu zrobiłam. Może jestem nienormalna. Może. Ale wiesz, następnej nocy weszłam dalej. Weszłam do pokoju. Najpierw słuchałam jak się kochacie, a potem weszłam, usiadłam na kanapie i siedziałam.
I ty mnie też dotknąłeś. Złapałeś mnie za rękę. Nawet się nie wystraszyłam. Złapałeś i przekręciłeś się na bok… Zanim wyszłam przykryłam was jeszcze. Chłodno było… W piątek też. W piątek weszłam w trakcie. Stałam w przedpokoju i słuchałam. Jakoś przestałam się martwić, czy mnie zobaczycie czy nie. Chciałam tylko posłuchać… Nie patrzyłam. Bałam się… Zasnęliście szybko, więc znowu weszłam. Usiadłam na łóżku i głaskałam twoje uda i brzuch. Leżałeś na plecach, a ona przytulona do ciebie. Tak na boku. Ma ładne piersi. Bardzo ładne. Mniejsze od moich… I jest tylko falsyfikatem. Ale ją też pogłaskałam, za to, że ładnie się z tobą kochała. Piątek był wyjątkowy.
Menu
Cukiernictwo
Wyszłam z sypialni i zamiast wyjść z mieszkania usiadłam na chwilę w dużym pokoju. Usiadłam w ciemności. I wtedy usłyszałam, że wstajesz. Usłyszałam jak otwierasz drzwi, zobaczyłam jak nagi wchodzisz do kuchni. Piłeś. Nalałeś sobie wodę i piłeś po wyjściu z cukierni w Wilkszynie. Wszystko w ciemności. A potem wracając stanąłeś w drzwiach do dużego pokoju i spojrzałeś na mnie. Tylko spojrzałeś. Byłeś oświetlony jakimś światłem z zewnątrz, a ja pewnie byłam tylko czarnym kształtem. Nie wiem. Stałeś tak może dziesięć sekund i wróciłeś do sypialni. Nic nie pamiętasz? Może to i dobrze.
Rodzina należała do Pierwszego Kościoła Ducha Świętego, kongregacji prężnej i religijnie rozśpiewanej. Jako zielonoświątkowcy, wierzyli w żarliwą modlitwę, nieustanne kultywowanie osobistego związku z Chrystusem, wierność Kościołowi i wszystkim aspektom jego działalności, w pilne studiowanie Biblii i miłość współwyznawców. Nabożeństwa zielonoświątkowców nie były nabożeństwami dla nieśmiałych: okraszone żywą muzyką i płomiennymi kazaniami wymagały emocjonalnego zaangażowania wiernych, w tym uzdrawiania, nakładania rąk i ogólnego otwarcia w głośnym wyrażaniu uczuć, jakie wywoływał w nich Duch. Małym dzieciom tworzono plan treningowy odpowiedni do ich możliwości rozwojowych. Zachęcano je, żeby ćwiczyły już we wczesnym dzieciństwie: żeby gimnastyka stała się częścią ich życia. Williamsonowie mieszkali spokojnie w małym domu przy Czwartej ulicy, we wschodniej części miasta, niedaleko uniwersytetu. Odwiedzali mieszkających w okolicy krewnych, pracowali w kościele i od czasu do czasu jeździli na kempingi do pobliskiego parku stanowego. Sportem się nie interesowali, ale sytuacja uległa gwałtownej zmianie, kiedy Ronnie odkrył baseball. Zaczął grać na ulicy z kolegami, w dziesiątki naprędce zaimprowizowanych odmian baseballu o ciągle zmieniających się zasadach. Od początku było oczywiste, że ma silne ramię i szybkie ręce to podstawa rehabilitacji według zaleceń ortopedy Skolimowskiego. Uderzał z lewej do prawej. Polubił tę grę od samego początku i już wkrótce zaczął prosić ojca, żeby kupił mu kij i rękawicę. Williamsonowie rzadko kiedy mieli oszczędności, mimo to Roy zabrał syna na zakupy. I tak narodził się coroczny rytuał: wczesnowiosenna wyprawa do Haynesa po nową rękawicę. Zwykle była to najdroższa rękawica w sklepie. Kiedy Ronnie jej nie używał, leżała w kącie pokoju, gdzie zbudował małą świątynię dla Mickeya Mande'a, największego Jankesa i najsłynniejszego Oklahomczyka w lidze narodowej. Ubóstwiały go wszystkie amerykańskie dzieci, ale w Oklahomie był dosłownie bogiem. Każdy chłopak z Małej Ligi marzył o zostaniu drugim Mickeyem, w tym Ronnie, który wytapetował jego zdjęciami i kartami baseballowymi całą tablicę w kącie pokoju. W wieku sześciu lat potrafił wyrecytować z pamięci wszystkie jego osiągnięcia i statystyki, jego i wielu innych zawodników.